PRZEMÓWIENIA JANA PAWŁA II

 

Przemówienie powitalne na Błoniach



Umiłowani Bracia, Siostry — Krakowianie!

Pragnę od razu na wstępie wyrazić moją radość, że znajduję się w tym mieście, które niezbadanym wyrokiem Opatrzności wypadło mi opuścić i od dnia 16 października ubiegłego roku zamienić św. Stanisława na św. Piotra, sukcesję na krakowskiej stolicy na sukcesję na stolicy rzymskiej. Wybór dokonany przez kolegium kardynalskie był dla mnie wyrazem woli Chrystusa. Woli tej pragnę zawsze być poddany i wierny. Pragnę też ze wszystkich moich sił służyć tej wielkiej sprawie, do której zostałem powołany: posłannictwu Ewangelii, dziełu zbawienia. Dziękuję wam za to, że mnie w tym stale duchowo wspomagacie, przede wszystkim przez wasze modlitwy. Dziękuję za waszą obecność — wszystkim: księżom, biskupom z metropolii krakowskiej, przedstawicielom Papieskiego Wydziału Teologicznego krakowskiego, duchowieństwu, wszystkim obecnym — po prostu: krakowianom.

Jestem wam wdzięczny, jeżeli mnie jeszcze trochę uważacie za swojego.

Jeśli w pierwszych słowach mojego z wami powitania wspomniałem o dniu 16 października, to dlatego, ażeby wam powiedzieć, że Chrystus pisze swoje wezwania na żywym sercu człowieka. A moje serce było i nie przestało być związane z wami, związane z tym miastem, z tym dziedzictwem, z tym „polskim Rzymem”.

Wierzcie mi, że niełatwo jest opuścić Kraków.

Tu, na tej ziemi się urodziłem.

Tutaj, w Krakowie, spędziłem większość lat mojego życia, poczynając od wpisu na Uniwersytet Jagielloński w 1938 roku.

Tutaj też doznałem łaski powołania kapłańskiego, w trudnym okresie życia narodu, w czasie okupacji niemieckiej, kiedy pracowałem jako robotnik w kamieniołomach, w fabryce chemicznej Solvayu w Borku Fałęckim. Tak Bóg kierował.

Tutaj też w katedrze wawelskiej otrzymałem konsekrację biskupią — a od stycznia 1964 roku przejąłem wielkie dziedzictwo biskupów krakowskich po śp. księciu kardynale Adamie Stefanie Sapieże i po śp. księdzu arcybiskupie Eugeniuszu Baziaku, metropolicie lwowskim.

Kraków od najmłodszych lat mojego życia, od lat dziecięcych jeszcze, był dla mnie szczególną syntezą wszystkiego, co polskie i co chrześcijańskie. Zawsze mówił mi o wielkiej przeszłości mojej Ojczyzny. Zawsze najpełniej wyrażał jej dzieje.

Kraków stary, który pamiętam z lat młodzieńczych i studenckich, nawet jeszcze okupacyjnych — i Kraków nowy — ten, który wraz z powstaniem Nowej Huty rozrósł się już trzykrotnie w stosunku do tego przedwojennego — a może i więcej? — ten, w którego problemach uczestniczyłem jako duszpasterz, jako profesor, jako biskup, jako kardynał.

Dzisiaj ten mój umiłowany Kraków witam jako pielgrzym.

Witam nade wszystko was, krakowianie! Witam tradycje królewskie, niezrównane dziedzictwo kultury i nauki — równocześnie nowoczesną metropolię.

Witam nade wszystko was, krakowianie! Witam wszystkich i witam każdego, bo wracam do was na tych kilka dni Stanisławowskiego jubileuszu jako do mojej wielkiej rodziny. Tak bardzo mi jesteście bliscy.

Tak bardzo czuję was — czuję was poprzez to oddalenie, do którego wezwał mnie Pan. Może moje uczucia, a zarazem życzenia wyrażą najlepiej w tej chwili słowa św. Ignacego z Antiochii, biskupa i męczennika:

„Obyście obfitowali we wszystko dzięki łasce Bożej;

jak na różne sposoby nieśliście mi pociechę,

niech i was Pan Jezus wzmacnia.

Okazywaliście mi miłość,

czy to gdy byłem obecny, czy też nieobecnemu;

niech wam Bóg zapłaci”

(List do Smyrneńczyków).

Przyjmijcie jeszcze błogosławieństwo, tak jak tu jesteśmy zgromadzeni — na początek mojego posługiwania papieskiego w tym umiłowanym mieście i w tym umiłowanym Kościele.