PRZEMÓWIENIA JANA PAWŁA II

 

Przemówienie do przedstawicieli świata nauki i kultury zgromadzonych w kościele OO. Paulinów na Skałce



Proszę Państwa, albo raczej po prostu: moi drodzy Przyjaciele,
Bracia i Siostry!

Boję się, czy potrafię dać wyraz wszystkiemu, czemu powinien bym dać wyraz, czemu pragnąłbym dać wyraz w tym momencie, w momencie tego spotkania na Skałce. Z tą nazwą łączy się ów, jak wspomniał przed chwilą profesor Ulewicz, dziejowy dramat, który w przedziwny sposób zaowocował po dziewięciu stuleciach. Z tą nazwą łączy się także inna, młodsza tradycja, mianowicie tradycja grobów zasłużonych.

Kraków jest miastem ogromnie bogatym. Całe dzieje przeszły przez to miasto i chciały w nim pozostać. Chcieli pozostać królowie polscy w katedrze na Wawelu, w podziemiach, w sarkofagach. Zabrakło miejsca dla zasłużonych. Tylko więksi wieszczowie narodu: Mickiewicz i Słowacki, znaleźli tam jeszcze osobną kryptę. Wówczas powstała myśl, żeby tą kryptą dopełniającą Wawelu stała się właśnie Skałka.

Dobrze, że nasze spotkanie z ludźmi zasłużonymi dla tego, przez co naród jest sobą, to znaczy dla kultury, odbywa się właśnie tutaj, na Skałce. Pragnę za to spotkanie szczególnie serdecznie podziękować wszystkim Państwu, którzy tutaj jesteście: przedstawicielom świata nauki. Wielka jest tradycja świata nauki w Krakowie. Nawet nie trzeba o tym wspominać. Jest wielka, bo bardzo długa, najdłuższa w Polsce. Jest wielka, bo znakomita. Zawsze ta nazwa: Uniwersytet Jagielloński — wywołuje na całym świecie skojarzenia najwyższej rangi. A tylko kilka jest takich uniwersytetów na świecie, które takie skojarzenia wywołują.

Oczywiście, że ten Uniwersytet Jagielloński, najstarszy, dzisiaj jest już tylko rzeczywistością w pewnym sensie symboliczną, bo o nauce krakowskiej trudno mówić tylko w wymiarach tego jednego Uniwersytetu, skoro Kraków liczy tak wiele uczelni akademickich o różnym profilu, o różnej specjalizacji. To tyle o nauce.

Cóż powiedzieć o innych dziedzinach kultury. Może najbliżej nauki zawsze znajdowała się sztuka. Kraków był umiłowanym miejscem artystów i jest nim nadal. Nie jest uprzywilejowanym, bo wiadomo, że tak jak nauka, tak i sztuka potrzebują również funduszy. Więc może nie jest uprzywilejowanym Kraków, ale jest umiłowanym na pewno. Trudno w Polsce być artystą, nie przeszedłszy przez Kraków. Mam na myśli wszystkie gałęzie sztuki. I tę gałąź, z którą byłem może najbliżej związany, to znaczy sztukę żywego słowa, sztukę teatru, i plastykę we wszystkich jej kierunkach i specyfikacjach: zarówno malarstwo, jak rzeźbę i architekturę. (Nie wiem, czy w tej chwili nie zapominam o czymś, o czym powinien bym powiedzieć. Jeśli tak, to proszę wziąć to na karb pewnego już zmęczenia).

Prócz tego na całokształt kultury składają się przeróżne dziedziny usług spełnianych człowiekowi, do których przygotowują wyższe uczelnie. Mam na myśli medycynę krakowską, z którą byłem związany przede wszystkim jako pacjent. Starałem się być jak najmniej związany...

Natomiast zawsze patrzyłem na tę dziedzinę krakowskiej nauki, na medycynę, ze szczególną miłością, ponieważ ona była wybraną dziedziną mojego stosunkowo wcześnie zmarłego brata. Prócz tego miałem ogromnie wiele kontaktów w świecie lekarskim. Ale do tego przejdziemy za chwilę.

Ażeby uwzględnić wszystkie działy, dziedziny powołań inteligenckich, w które obfituje Kraków, trzeba na pewno wspomnieć o wielkim świecie prawniczym, który to świat prawniczy, jak każdy inny, ma tutaj w Krakowie swe wielkie tradycje.

Trzeba wspomnieć z kolei o wielkim świecie pedagogów, wychowawców, profesorów. Jak widać, dziedziny zachodzą na siebie, bo kiedy mówimy: „profesorzy”, to mamy na myśli ludzi nauki, ale równocześnie mamy też na myśli pedagogów i wychowawców. Wielkich czasem pedagogów i wychowawców.

Dzisiaj żyjemy w epoce ogromnego narastania zainteresowań i zapotrzebowań techniki. Kraków także stał się wielkim ośrodkiem techniki już w okresie międzywojennym, z chwilą, gdy tu powstała Akademia Górniczo-Hutnicza. Po wojnie zaś Politechnika — znowu wielki rozdział kultury naukowej, ale także i kultury praktycznej naszego miasta. Przepraszam jeszcze raz, jeżeli coś pominąłem.

Pragnąłem to wszystko powtórzyć, odtworzyć z pamięci z dwóch powodów: przede wszystkim dlatego, że jako do niedawna jeszcze metropolita krakowski pragnąłem pozostawać w kontakcie z tym bogatym światem — i zróżnicowanym światem — krakowskiej inteligencji na różne sposoby: przede wszystkim posługując jako duszpasterz, głosząc rekolekcje, a potem, jako biskup, zapraszając do siebie reprezentantów poszczególnych dziedzin nauki, czy też profesji inteligenckiej, na spotkania, na sesje naukowe, czasem na sesje specjalistyczne, a najczęściej na spotkania okolicznościowe, zwłaszcza w okresie Bożego Narodzenia. I z dzisiejszej okazji korzystam, ażeby przede wszystkim podziękować wszystkim tutaj obecnym Państwu za to, że chętnie pozostawali ze mną w kontakcie, że chętnie przychodzili na różne zaproszenia, że mogliśmy przy tej sposobności lepiej się poznawać, omawiać zagadnienia bliskie wam i mnie, że mogliśmy łamać się opłatkiem, śpiewać kolędy. Gdyby to był inny okres roku i inna sytuacja, prawdopodobnie wielu z tu obecnych zażądałoby ode mnie, ażebym zaśpiewał tę góralską kolędę. Ale ja się teraz stałem bardziej wymagający i powiadam tak: „Jeżeli chcecie słyszeć tę kolędę, musicie przyjechać do Rzymu”.

Więc to jest wzgląd pierwszy, dla którego to spotkanie jest tak bardzo dla mnie drogie i cenne. Ale jest jeszcze wzgląd drugi. W pewnym sensie wyprzedził mnie tutaj mój kolega i przyjaciel z lat uniwersyteckich, profesor Tadeusz Ulewicz, ponieważ wskazał, jak bardzo Kraków, właśnie ten Kraków Uniwersytetu i kultury, należy ściśle do mojego życiorysu. Jednakże chciałbym nie tylko potwierdzić to, co powiedział, ale może nawet to i owo jeszcze dodać. Moja miłość do Krakowa jest starsza niż mój pobyt w Krakowie. Państwo wiedzą, że urodziłem się poza Krakowem, ale żyjąc na co dzień poza Krakowem, w Wadowicach, stale do Krakowa tęskniłem i uważałem za wielki dzień w moim życiu, kiedy po zdaniu matury w 1938 roku już się tu na stałe przeprowadziłem i zacząłem uczęszczać na Uniwersytet Jagielloński, Wydział wówczas Filozoficzny, i specjalizacja: filologia polska. Stąd pochodzi najwięcej moich kolegów i koleżanek, w tym samym czasie studiujących, albo na latach wyższych, jak właśnie prof. Ulewicz, albo także na moim roczniku. Chcę dodać, że na tym roczniku studiowało bardzo wielu czynnych literatów, poetów. Niektórzy są dzisiaj doskonale znani. Ja byłem wśród nich nieco zakonspirowany i zostałem zakonspirowany właściwie do dnia wyboru na papieża. Natomiast z tym dniem zostałem zdekonspirowany nie tylko przed Polską, ale i przed całym światem. Już nie wiem, co z tym mam zrobić. Po prostu niech „leci”. Ciekawa rzecz, że niektórzy nawet uważają, że to coś warte. A ja podejrzewam, że nie uważaliby tak, gdyby się nie stało tak, jak się stało. Ale dajmy temu spokój!

W każdym razie miałem doświadczenie przedwojennego Uniwersytetu krakowskiego, Jagiellońskiego. Tego przedwojennego Uniwersytetu, który był taki, jak pamiętają wśród obecnych tylko już ludzie starsi.

Wśród obecnych tylko chyba jednego widzę mojego profesora; może jest ich więcej w kościele, ale w tej chwili patrzę na pana profesora Urbańczyka i wiem, że pod jego kierunkiem zaczynałem fonetykę opisową na pierwszym roku filologii polskiej. Ale on był wtedy bardzo młodym jeszcze pracownikiem naukowym. Bardzo młodym. Dziś jest stosunkowo starszym profesorem. W każdym razie spośród moich kolegów, koleżanek, wiele osób osiągnęło te ostrogi pracowników nauki, profesorów uniwersytetu. Ja gdybym się lepiej sprawował, może bym też był do czegoś doszedł. Cóż zrobić?

Świętej pamięci Mieczysław Kotlarczyk uważał, że moim powołaniem jest żywe słowo i teatr, a Pan Jezus uważał, że kapłaństwo, i jakoś pogodziliśmy się co do tego. Natomiast moje koleżanki z tak zwanego Teatru Rapsodycznego, czy przedtem jeszcze Teatru Żywego Słowa z okresu okupacyjnego, są dzisiaj znakomitymi artystkami i serdecznie im tego gratuluję. A moim największym pragnieniem jest usłyszeć, chociażby na taśmie, recytację Danuty Michałowskiej.

Muszę przyznać, że nie byłem zbyt wytrwały w przywiązaniu do humanistyki. Skoro już w okresie okupacyjnym przeszedłem na inną drogę powołania i zacząłem na tej innej drodze powołania, to znaczy w kapłaństwie, pracować, to wówczas na nowo otworzył się przede mną świat uniwersytecki, ale już przede wszystkim od strony młodzieży akademickiej. Bardzo szybko zacząłem pracować jako duszpasterz akademicki, a skutki tego duszpasterstwa są takie, że wśród osób, które wtedy to duszpasterstwo moje osobiste obejmowało, chyba czterech, pięciu, sześciu, jest członkami Polskiej Akademii Nauk. Z tego ogromnie się cieszę.

Zacząłem też — tak się złożyło — ja, z powołania kapłan, z wykształcenia humanista, polonista — obcować przede wszystkim z ludźmi, którzy reprezentowali dziedzinę, na której się najmniej znałem i do dziś najmniej znam, to znaczy z przedstawicielami nauk ścisłych, w szczególności fizyki oraz techniki. To byli moi serdeczni przyjaciele. Najpierw na etacie jeszcze studentów, potem na etacie pracowników nauki, bardzo szybko na etacie samodzielnych pracowników nauki. To wszystko wspominam i wciąż się obawiam, że jakiejś rzeczy nie poruszam tutaj wystarczająco, z jakichś długów się nie wypłacam we właściwej mierze. Chciałbym raz jeszcze powiedzieć, że jestem dłużnikiem wielu spośród Państwa. Jestem dłużnikiem także starszego pokolenia. Wielu już znakomitych krakowskich profesorów z tego pokolenia albo też wielkich ludzi kultury nie żyje. Niektórym mogłem oddać ostatnią posługę już jako arcybiskup krakowski albo kardynał.

Nigdy nie zapomnę pogrzebu śp. profesora Pigonia albo śp. profesora Niewodniczańskiego, czy profesora Klemensiewicza, czy wielu innych. Przepraszam, jeżeli w tej chwili pamięć mnie zawodzi. Wielu profesorom i innym znakomitym ludziom kultury polskiej mogłem oddać tę posługę w czasie, kiedy byłem biskupem, a potem metropolitą krakowskim czy kardynałem.

To taka całość. Taka całość. Dlatego też to spotkanie dzisiejsze ma w sobie dla mnie mniej elementów formalnych. Nawet bardzo mało. A mogłoby mieć. Nawet może, wedle tego, co powiedziałem, stosunkowo mało doszło do głosu elementów merytorycznych. Bo przecież można by z tego, co miałem powiedzieć, uczynić wielki wykład na temat zadań nauki, kultury i różnych dziedzin kultury, które Państwo reprezentujecie. Natomiast zrobił się z tego jakiś sztambuch byłego krakowianina, byłego studenta uniwersytetu krakowskiego, byłego także naukowca. Profesor Ulewicz wspomniał, że byłem ostatnim habilitowanym na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego docentem tegoż Uniwersytetu i to sobie zawsze bardzo głęboko cenię.

A to, co się stało w dniu 16 października ubiegłego roku, to jest jakimś arcanum Dei misterium — niezbadaną tajemnicą Bożą — to także pragnę, ażeby przysłużyło się, oczywiście, Kościołowi powszechnemu, bo takie jest posługiwanie Piotra, ale żeby przysłużyło się w jakiejś mierze szczególnej Ojczyźnie mojej, kulturze polskiej, nauce polskiej, narodowi polskiemu, wszystkiemu, co Polskę stanowi.

Cieszę się, że stoimy tu na tym miejscu, tak brzemiennym w pamiątki historyczne, we wspomnienia historyczne. Może to miejsce samo za nas przemawia i samo za nas się modli, ażeby ten człowiek, który w jakimś sensie odszedł — musiał odejść — mógł jednak tym bardziej żyć w Polsce i służyć Polsce. Takie jest moje pragnienie.

W każdym razie, żebym nie przyniósł ujmy mojemu narodowi. Przynajmniej tyle. Żebym mógł — nie myślę o tym, żebym zasłużył na groby zasłużonych na Skałce — ale żebym mógł jako tako służyć Polsce, służąc całemu Kościołowi.

Prawdopodobnie jest rzeczą jasną, że nie powiedziałem wszystkiego, że pominąłem rzeczy bardzo istotne. Już czuję, że pan profesor Korohoda, który tutaj się zbliżył, chce mnie złajać i poprawić to, co powiedziałem źle. No niech mówi, bo by nie był szczęśliwy!...

Proszę Państwa. Nasze spotkanie jest takie dwuczęściowe. Tutaj w tym przybytku Pańskim, w kościele, zamknięto na klucz profesorów i starsze pokolenie. Natomiast przed drzwiami stoi młodsze pokolenie i dobija się. Jeżeli Państwo pozwolicie, chciałbym jeszcze zakończyć to spotkanie błogosławieństwem, a potem wrócić tam, do tej młodzieży, która ma swoje prawa. I właściwie my po to jesteśmy, żeby oni byli.